GABL
  Flaminus Crassus
 



Funkcja, stanowisko, profesja:

były Prefekt Augustonemetum,

były Radca Prowincjonalny Galii ABL d.s. Religii,

zielarz, medyk, rzemieślnik, architekt, były zarządca Adiumentum Hospitalis (Caesa), właściciel zajazdu Sapphirus Stellata (Augnem), właściciel zakładu zielarskiego Herbae II Flamini (Augnem),

szczęśliwy mąż Branwen z Caermarthenu

 

Charakterystyka:

Sylwetka niegdyś szczupła, wzrost średni. Jasnobrązowe włosy nosi krótko przycięte. Wiecznie opaloną twarz regularnie goli. Nad lewym łukiem brwiowym ma małą bliznę o kształcie księżyca w nowiu. Spojrzenie szarych jak ołów oczu niegdyś wywoływało dreszcze w doświadczających go pierwszy raz, teraz nabrało ciepła i miękkości. Często skierowane w dal, daleko poza horyzont, zdaje się odzwierciedlać stęsknioną czegoś nieuchwytnego duszę.

Większość czasu spędza z Branwen albo w samotności, zajmując się swoimi sprawami (np. przygotowywaniem przeróżnych specyfików). Choć podobno ciężko poznać w jakim się znajduje nastroju, co bliżsi znajomi twierdzą, że wcale nie, że zawsze po nim widać, jak coś się w nim kłębi. Od czasu do czasu zupełnie bez widocznego powodu zdarza mu się roześmiać w głos. Ponad wszystko ceni sobie honor i lojalność. Nie gryzie.

 

Flaminus Crassus, syn Magnusa i Aury Crassus, urodził się jesienią roku 12 B.I.R. w rodzinnym majątku w Galii. Jego ojciec był bogatym handlarzem win. Jego matka zajmowała się domem. Flaminus już od młodych lat pobierał nauki u przyjaciół ojca. Wtedy to nauczył się sztuki planowania, układania mozaik, a także wyrabiania glinianych naczyń. Matka przekazała mu rozległą wiedzę o ziołach i medycynie. Dziadek, emerytowany centurion kawalerii, zamieszkały w Tarentum jednak często Galię odwiedzający, nauczył Flaminusa wszystkiego co dzieciak, a potem młodzian był w stanie pojąć o sztuce walki i prowadzenia wojny. Po nim to też chłopiec dostał imię.

Młody Flaminus nie podróżował wiele. Był jeno kilka razy w Achai, gdzie dziadek poświęcił swój gladius w świątyni bogini Nemezis. Gladius ten otrzymał później chłopiec jako dar z okazji dziesiątych urodzin.

Przebywając w Achai mieszkał w domu adiutanta swego dziadka z czasów w armii, który pojął za żonę greczynkę i osiedlił się na stałe w pobliżu Maratonu. Pierwsze dwie podróże do Achai odbyły się z rodzicami na prośbę dziadka. Motywacją do odbycia kolejnych była Ilea, wnuczka rzeczonego adiutanta. O czarnych kręconych włosach i ciemnych niczym dwa stawy w noc zaćmienia oczach, zawładnęła sercem Flaminusa od pierwszego spotkania, czyli od drugiej wizyty w Achai. W lecie roku 9 I.R. Ilea sprowadziła się do majątku Crassusów w Galii.

Zima roku 10 I.R. była pasmem nieszczęść. Magnus i Aura wybrali się w podróż do Tarentum, okręt którym płynęli zaginął jednak gdzieś na wodach Mare Internum. Pod nieobecność handlarza jego konkurenci podłożyli ogień pod majątek. Niemal wszystko i wszyscy spłonęli w szalejącej pożodze. Uratował się tylko Flaminus, przebywający wtedy w pobliskim sadzie. Załamany i zrozpaczony udał się do Caesarodunum (Galia ABL), by zacząć życie od nowa. Tam z łaski Pani Prefekt Ancharii Aurelii założył zakład zielarski - "Herbae Flamini".

Bogowie mieli dla niego jednak najwyraźniej inne plany i zdecydowanie nie chcieli by młodzieniec umartwiał się dniami i nocami próbując odpokutować za nieswoje i nierzeczywiste grzechy. Już niedługo po osiedleniu się został doceniony przez Prefekt Aurelię, która zaproponowała mu m.in. posadę zarządcy szpitala, który chciała aby powstał w Caesarodunum. Jednocześnie zaproponowała Flaminusowi zajęcie się projektem i budową. Ten przystał na to oczywiście z ochotą. Ładnych kilka miesięcy trwało nim budowę ukończono. Flaminus nie został jednak nigdy zarządcą Adiumentum Hospitalis – bo tak się szpital miał nazywać. Los rzucił go w odległe strony Galii, gdzie młody zielarz poznał Celtkę imieniem Sanea, świeżo przybyłą z Brytanii. Dobrze im było ze sobą, lecz najwyraźniej nie było im pisane być razem. A w każdym razie tak przynajmniej lubi sobie powtarzać Flaminus usiłując jakoś uzasadnić swoje idiotyczne zachowanie. Pewnej nocy opuścił ją zostawiając zaledwie kwiat i list. Tułał się później po lasach, gdzie dopuścił się czynów zarówno niegodnych człowieka jak i bohaterskich, utracił pamięć i nauczył się świata na nowo. Gdy jego mentor, który pomógł mu pozbierać się na nogi, zmarł, Flaminus – noszący w tym okresie imię Fernr – udał się do Lutetii. Tam spotkał inną Celtkę, starą znajomą, z wyglądu i wieku jednak młodą – Branwen. Pomogła mu ona do końca odzyskać pamięć i po przebywaniu w galijskich lasach ucywilizować się na powrót nieco. Jak to często bywa zakochali się w sobie i nareszcie oboje byli szczęśliwi, choć z początku niestety większość czasu z daleka od siebie. Branwen bowiem otrzymała prefekturę w Lutetii, a Flaminus w Augustonemetum.

Na wiosnę roku XIII IR, tuż po hucznych Merkuraliach w Augustoritum, Flaminus i Branwen wzięli w obecności ówczesnego Kwestora, licznych gości z całej Galii oraz mieszkańców Augustoritum ślub. Później, po kolejnym okresie rozłąk, listów i podróży, zamieszkali w niedużym domu w arwernijskich górach, w niedużej odległości od Augustonemetum – w końcu razem.

 

"- Na święte szaty Apollina! Przestaniesz rzesz się wreszcie kręcić?! – wrzasnął z desperacją w głosie Flaminus. – Czy mam Ci podać jakiś specyfik paraliżujący kończyny?! – dodał już nieco spokojniej.

- Szyj medyku niedorobiony, a nie bogów tu przyzywasz! – odciął się legionista zaciskając zęby – Na ćwiczenia muszę wracać.

Z otwartej rany buchnął nowy strumień posoki wprost na twarz i pierś Flaminusa.

- Zamknij się pomiocie galijskiej dziewki – wycharczał  chrypiącym z wściekłości głosem zielarz, plując krwią pacjenta. – Jak mi tu zejdziesz, Turinus każe mnie publicznie wybatożyć. – dodał przegryzając grubą nić.

- Jak mu opowiem jakiś niezdarny, z miasta każe cię wypędzić. – pieklił się żołnierz.

Flaminus coraz bardziej żałował, że legionista nie dostał w krtań miast w udo.

- A bo to moja wina, że chcąc się popisać żeście do ćwiczeń wzięli ostrą broń?!

- Jak ci... Argh!! – legionista zawył z bólu gdy Flaminus wsadził mu wskazujący palec w sam środek rany. Zawyłby również z wściekłości gdyby dostrzegł złośliwy uśmiech.

- Nie wyj tu jak ranny pies – zaszydził zielarz – Żołnierzem jesteś. A ja muszę zatamować krwotok.

Niezdolny do wypowiedzenia choć słowa riposty, legionista zagryzł tylko mocniej zęby i odwrócił głowę by ukryć pojawiające się mimo woli łzy. Chwilę później odwrócił się jednak z powrotem gdyż medyk się odsunął.

- Co, już? – spytał ze zdumieniem na twarzy – Skończyłeś?

- Tym smaruj co wieczór i co rano. – rzekł zielarz podając pacjentowi specyfik , a drugą ręką ocierając krew z twarzy.

Na jego obliczu wykwitł serdeczny uśmiech.

- Co to? – spytał legionista marszcząc brwi.

- Nic ci do tego! – krzyknął zielarz wciskając żołnierzowi w dłoń maść, i dodał śmiejąc się: - I tak byś nie zrozumiał jak bym zaczął tłumaczyć. Won mi stąd i do łóżka!

Legionista uśmiechnął się. Medyk nie był przereklamowany."

 
   
 
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja